Muzykalny po czubki palców... Marek Brzeźniak

Nie sposób zapomnieć genialnej interpretacji V Symfonii Czajkowskiego zaprezentowanej przez filharmoników narodowych pod batutą ówczesnego szefa artystycznego orkiestry – Witolda Rowickiego. Wydarzenie to miało miejsce w Sali Filharmonii Śląskiej 13 lat temu, na zakończenie IV Festiwalu Muzyki Rosyjskiej i Radzieckiej.

Polityczny, jakby nie było wydźwięk festiwalowego tytułu nie tyle stanowił magnes przyciągający publiczność, co odwrotnie – bywało, że odstraszał na skutek czego organizatorzy mając do wyboru alternatywę pustych foteli starali się przynajmniej zapełnić je słuchaczami o jednolitej – zielonej lub niebieskiej – barwie ubiorów. A przecież niejednokrotnie te imprezy dostarczały nam ogromnych przeżyć artystycznych. Gościliśmy świetnych artystów radzieckich i najwybitniejszych muzyków polskich.

Ponieważ marka Witolda Rowickiego i orkiestry Filharmonii Narodowej mówiła sama za siebie, tym razem publiczność przybyła w komplecie.

Artysta urodził się 75 lat temu, 6 lutego 1914 roku w dalekim Taganrogu nad Morzem Azowskim, mieście pamiętającym śmierć cesarza Aleksandra I. Parafia rzymskokatolicka przy założonym w 1806 roku kościele św. Trójcy liczyła pod koniec ubiegłego wieku ponad 900 wiernych. Prawdopodobnie sporą ich część stanowili polscy urzędnicy i ziemianie, którzy zawędrowali do portowego miasta w poszukiwaniu pracy.

Po odzyskaniu niepodległości rodzina Kałków, bo takie nazwisko nosił pierwotnie Witold Rowicki przyjechała do kraju. Jak podaje „Słownik Muzyków Polskich” od 1932 roku artysta przebywał w Żywcu a następnie w Nowym Sączu, gdzie ukończył gimnazjum. Studiował w konserwatorium krakowskim u Artura Malawskiego (skrzypce) oraz Michała Juliana Piotrowskiego i Bolesława Wallek-Walewskiego (teoria i kompozycja) uzyskując dyplom w 1938 roku.

- Mój nieoficjalny debiut dyrygencki – powiedział w 1964 roku dziennikarzowi PAP – nastąpił w gimnazjum, gdzie kierowałem szkolną orkiestrą. Za publiczny debiut uważam występ w krakowskiej Operze, kiedy to przeczytałem pierwszą poświęconą mi recenzję prasową.

Przyszła okupacja a wraz z nią niezręczny szczegół w życiorysie, które dwa wydawnictwa biograficzne z lat 60.: „Dyrygenci polscy” i wspomniany „Słownik Muzyków Polskich” pomijają. Jerzy Waldorff pisząc w swych „Diabłach i aniołach” o Filharmonii Generalnego Gubernatorstwa z Rudolfem Hindemithem, bratem słynnego kompozytora na czele przytacza panującą podczas wojny opinię, że „schowanie się w tej orkiestrze będzie najlepszą, jeśli nie jedyną możliwością przeżycia dla muzyków”. Witold Rowicki był altowiolistą owej orkiestry w latach 1943 – 1944.

Niezręczność tego szczegółu a ściślej niezręczność jak go interpretować upatruję w dwu spojrzeniach na kolaborację artystów: warszawskim, nie uznającym żadnych kompromisów i prowincjonalnym, znacznie bardziej elastycznym. Faktem jest, że orkiestra krakowska była orkiestrą niemiecką przez co rozumiem – rządzoną przez Niemców. Faktem jest jednak i to, że pracowali w niej prawie wyłącznie Polacy, a obok koncertów dla Niemców organizowano imprezy dla Polaków. Zresztą nie istniały wyraźne zakazy uczęszczania Polaków na koncerty niemieckie (z małymi wyjątkami) i vice versa. Zaledwie przed rokiem Stanisław Lachowicz przytoczył w swej pracy „Muzyka w okupowanym Krakowie 1939 – 1945” listę członków orkiestry , gdzie jedno polskie nazwisko goni następne. Solistami krakowskich koncertów byli m.in.: Halina Czerny-Stefańska, Wiktoria Calma – późniejsza Halka z inauguracyjnego spektaklu Opery Śląskiej, Władysław Wochniak – znakomity koncertmistrz WOSPR, Irena Lewińska, która 25 marca 1945 r. wzięła udział w inauguracyjnym koncercie naszej orkiestry radiowej, Czesław Kozak – długoletni baryton Opery Śląskiej i inni. Obowiązki kierownika biura pełnił Stefan Syryłło, jeden z późniejszych dyrektorów Opery Bytomskiej. Ten ostatni potrafił załatwić podpisanie przez dyrygenta niemieckiego dwukrotnie większej liczby legitymacji członków chóru, co zapewniło fikcyjne karty pracy wielu Polakom, m.in. Zygmuntowi Latoszewskiemu.

Do studiów u Rudolfa Hindemitha Witold Rowicki chętnie się przyznawał. Jerzy Waldorff pisze: „Trzech dyrygentów nauczyło go szczególnie dużo: Rudolf Hindemith solidnego, precyzyjnego rzemiosła dyrygenckiego, Hans Knapperstbusch, znawca Brahmsa – umiejętności budowania z batutą w rękach wielkich form symfonicznych, zaś Clemens Krauss, wielbiciel muzyki Strausa pozwolił Rowickiemu podsłuchać, jak nadaje się brzmieniu orkiestry maksimum zmiennej barwności”. Podczas okupacji studiował również muzykologię u Zdzisława Jachimeckiego.

Bezpośrednio po wyzwoleniu Witold Rowicki został kierownikiem działu muzycznego Rozgłośni PR w Krakowie. Zaledwie po 3 miesiącach przyjechał, wraz z grupą 16 muzyków, na Śląsk by objąć obowiązki szefa nowo powstałej orkiestry radiowej. Na początku miała ona charakter małego zespołu salonowego prezentującego sporo pozycji popularnych. Z czasem jednak zespół zaczął się coraz bardziej rozrastać.

Niedawno Witold Rowicki tak wspominał ten okres: Jak była zgoda na 20 etatów, ja miałem już 25 osób, jak zgodzono się na 25, orkiestra liczyła 37 muzyków. I wreszcie wezwano mnie na tzw. dyscyplinarkę do Warszawy. Po roku działalności zespół liczył 45 muzyków, a niebawem miał otrzymać dalszych 7 etatów.

W 1947 roku powrócił z zagranicy przedwojenny twórca założonej w Warszawie orkiestry radiowej Grzegorz Fitelberg. Młody dyrygent doskonale wyczuwając sytuację, za najlepsze rozwiązanie uznał oddanie „swojej orkiestry legendarnemu mistrzowi. Ten z kolei pozostawił u swego boku wyjątkowo utalentowanego asystenta.

Ponieważ Witold Rowicki miał już doświadczenie w uruchamianiu nowej placówki artystycznej, w 1950 r. powierzono mu zorganizowanie orkiestry Filharmonii Narodowej. I tak jak w 1945 r. dyrygował koncertem inauguracyjnym orkiestry radiowej w Katowicach, w lutym 1951 r. poprowadził wieczór inaugurujący działalność nowo odbudowanej Filharmonii przy ul. Jasnej w Warszawie. Los miał przynieść mu udział w jeszcze jednym, tak ważnym dla kultury polskiej wydarzeniu. W 1965 r. podczas uroczystego otwarcia podniesionego z ruin stołecznego gmachu Teatru Wielkiego dyrygował przedstawieniem „Strasznego Dworu” Stanisława Moniuszki. „Mógł sobie powiedzieć – napisał Waldorff – że dorównał von Karajanowi: rządził jednocześni w dwóch największych instytucjach muzycznych w kraju.”

Do WOSPR powrócił jeszcze w latach 1956-1958 na stanowisko dyrygenta: obowiązki dyrektora artystycznego pełnił wówczas Piotr Perkowski. Bardzo chętnie gościł tu również w ostatnim okresie swojego życia. W latach 80. przeżyliśmy wraz z nim dwa uroczyste koncerty związane z jubileuszami zarówno samego artysty jak i orkiestry. W lutym 1984 r. poprowadził z okazji swego 70-lecia IX Symfonię Beethovena, a wieczór był niezapomniany nie tylko ze względu na osobę jubilata, lecz i fakt, że pragnęło w nim uczestniczyć o wiele więcej osób niż mogłaby pomieścić sala Centrum Kultury. W maju 1985 r. dyrygował finałem jubileuszowego cyklu koncertów z okazji 40-lecia WOSPRiTV. Za 3 miesiące, w styczniu miał poprowadzić „Szeherezadę” Rimskiego-Korsakowa. Tego koncertu jednak już nie usłyszymy.

Nie zamierzam owego tekstu przemieniać w statystykę utworów wykonywanych przez Witolda Rowickiego, który był energicznym propagatorem współczesnej twórczości polskiej za granicą, wyliczać orkiestr i solistów, z którymi współpracował czy płyt, które nagrał dla różnych firm na całym świecie. Na koniec zacytuję fragmenty dwu recenzji. Oto opinia jednego z krytyków strasburskich: „Witold Rowicki, kiedy dyryguje, podtrzymuje w swojej orkiestrze miłość do muzyki. Chroni grających przed rutyną i niedociągnięciami. Tak samo jak Toscanini, poucza ich, by nigdy nie grali tak jak zwykle. Kiedy się go widzi i słyszy, przychodzi niemal pokusa napisać, że jest się świadkiem celebrowania obrzędu religijnego, gdyż przemawia on tak żarliwie, że czyni ze swej pałeczki broń apologetyczną”. Autor recenzji opublikowanej w „Berliner Zeitung” w 1958 r. napisał o Rowickim. „Na wskroś muzykalny aż po czubki palców szczupłych, pełnią wyrazy modelowanych rąk, nigdy nie wykorzystujący swoich fascynujących umiejętności dla innego celu, jak tylko w służbie wykonywania dzieła.

< 14/19 >

”Trybuna Robotnicza”
13 października 1989 r.