Wspomnienie o Witoldzie Rowickim Walter Forchert

Ponad trzydzieści lat temu rozpoczęła się w Bambergu „era Rowickiego”. Wraz z przybyciem Witolda Rowickiego rozpoczęły się dla mnie, a wówczas byłem koncertmistrzem, muzycznie bardzo owocne lata. Wraz z Rowickim u BAMBERCZYKÓW zawitała wielka osobowość artystyczna – w obejściu z orkiestrą z pewnością nie zawsze łatwa – ale był on dla nas również pełnym humoru i niezmiernie oryginalnym człowiekiem.

Dyrygent Rowicki miał wieloletnie doświadczenie i absolutnie jasne wyobrażenie o interpretacji muzycznej utworu, którą próbował przeforsować w trakcie prób – surowo i bez kompromisów! W trakcie koncertów udowadniał jednak, że jest spontanicznym muzykiem, który we wspaniały sposób potrafi prowadzić orkiestrę i kierując się nagłymi impulsami umie zmieniać swoje interpretacje pod wpływem chwili. Nagle podnosi lewy palec wskazujący w trakcie koncertu: Uwaga koledzy! Uwaga! I wtedy powstają z jego woli czasami zaskakująco niesamowite chwile.

Tak, Rowickiemu zawdzięczamy wiele pełnych emocji chwil! Na przykład w Madrycie podano mu informację, że za chwilę w trakcie niedzielnego poranka muzycznego będzie miał szczególnie zainteresowanych słuchaczy – dla niego to zachęta, aby tej szczególnej publiczności „zaoferować” coś szczególnego. Już po pierwszym utworze 35 Symfonii Wolfganga Amadeusza Mozarta zwanej Haffnerowską rozległy się frenetyczne owacje dla BAMBERCZYKÓW. I wtedy słynny palec Rowickiego unosi się do góry: „Jeszcze raz trzecia część!” I w moim kierunku: „Uwaga Walter, dyrygent zaraz zejdzie ze sceny!”

I faktycznie dyrygował tylko przez 4 pierwsze takty, opuścił podium i ... my muzycy graliśmy tę część symfonii aż do samego końca bez dyrygenta. Publiczność zareagowała burzliwymi oklaskami! Owacje! Orkiestra wstaje aby podziękować za brawa, wtedy na podium pojawia się ku zaskoczeniu wszystkich Witold Rowicki i zostaje nagrodzony jeszcze bardziej burzliwymi owacjami.

Nie do zapomnienia – nawet po trzydziestu latach! – jest koncert w Buenos Aires, w trakcie którego odegrana została 7 symfonia E-dur Antona Brucknera! Z powodu strajku w teatrze Colon koncert został przeniesiony do katedry – wstęp był wolny dla wszystkich miłośników muzyki. Już jadąc na próbę widzieliśmy długie kolejki w dwóch rzędach, „owijające się” niczym wąż dookoła kościoła. To nasza publiczność! Katedra jest przepełniona! A my odczuwamy niecierpliwe oczekiwanie ludzi wypełniających katedrę! Koncert rozpoczyna się od razu bez próby. Czy dyrygent i orkiestra mogą sprostać oczekiwaniom słuchaczy?

Spokojnie, ale intensywnie Witold Rowicki rozpoczyna pierwszą frazę „siódmej” i napina ze świętą powagą i wielkim namaszczeniem wielkie łuki symfonii. Niezapomniane z jak wielką intensywnością walczy w epilogu pierwszej frazy, melancholijnej melodii skrzypiec i wiolonczeli, o wzmocnienie nuty pedałowej kotłów. Co się udaje! W ten sposób przy sprzyjającej akustyce dużej sali kościelnej powstaje wspaniała moc dźwięku.

I również niezapomniane, jak Rowicki w drugiej frazie symfonii sprawia, że rogi z uporem lamentują. Tak, że ten pełen skargi krzyk instrumentów dętych wstrząsa w równej mierze muzykami, jak i słuchaczami . To chwile przechodzące do wieczności! Fakt, że naszym słuchaczom już w trakcie rozbrzmiewania końcowych akordów przedwcześnie puszczają nerwy w okrzyku zachwytu, wzmacnia to niepowtarzalne przeżycie. Przeżycie, które my BAMBERCZYCY zawdzięczamy Witoldowi Rowickiemu.


11.11.2012

< 8/19 >

Autor tekstu był koncertmistrzem Bamberger Symphoniker, za czasów Witolda Rowickiego.

Wspomnienie wcześniej nie publikowane. Tekst spisany w 2012.