(fragmenty)" />

Co w trawie piszczy (fragmenty) Klaus Karger

Stewardesy, grzechotki i spółka

Nieskrywana sympatia panuje zazwyczaj pomiędzy członkami orkiestry a załogą lotu Lufthansy. Jeszcze lata później członkowie załogi odwiedzają koncerty i spotykają muzyków za kulisami. Szczytem tej więzi była podróż do Ameryki Południowej w 1984 r. z Witoldem Rowickim jako kierownikiem artystycznym. Sympatia była tak głęboka, że perkusiści zaangażowali 3 stewardesy, atrakcyjne blondynki, jako "uzupełnienie składu orkiestry". Przeszły szybki kurs obsługi grzechotek, krowich dzwonków i innych instrumentów perkusyjnych, wszystko w wielkiej tajemnicy przed orkiestrą i przede wszystkim dyrygentem. W Buenos Aires odbył się godny pamięci występ tych trzech złotowłosych pań w czarnych sukniach. Wszystkie trzy zresztą bardzo zdenerwowane panie umiejscowiono pomiędzy perkusistami, aby przez cały czas były pod kontrolą. Dzięki nowym twarzom sekcja perkusistów znacznie zyskała na atrakcyjności.

W programie koncertu był utwór "Krzesany" Wojciecha Kilara. W końcowej części utworu cała sekcja instrumentów blaszanych powstała podkreślając fragment "ad libitum" z długim crescendo aż po niesłychanie głośne zakończenie.

W tej części utworu kompozytor przewidział tak wiele instrumentów perkusyjnych, jak to tylko możliwe. W tym momencie trzy wyżej wspomniane panie musiały również wstać i zagrać na grzechotkach. Brawurowo poradziły sobie z tym karkołomnym zadaniem. Utwór był tak wielkim sukcesem, także w uszach kompletnie zaskoczonego dyrygenta, że został od razu ponownie wykonany, pomimo że zakłóciło to kompletnie plan stacji radiowej transmitującej koncert na żywo. Na zakończenie warto zaznaczyć, że później jedna ze stewardes wyszła za mąż za jednego z bamberskich symfoników.

Wszechstronnie wykształcony muzyk

Rowicki sam był z wykształcenia skrzypkiem. Po próbie Szeherezady, w której do odegrania są trudne fragmenty solowe na altówkę, Rowicki wziął na bok koncertmistrza i powiedział: "Walter, ma Pan dobrą prawą rękę. Ale proszę spróbować jeszcze ... tu mam taki trik dla tej (trudnej) części!". I faktycznie przyniosło to wielką poprawę.

Soliście altowioliście, który nie potrafił odpowiednio odegrać flażoletu w jednym z nowoczesnych polskich utworów, wyjął altówkę z ręki i po uwadze: "Od trzydziestu lat nie grałem na żadnym instrumencie", zagrał ten właśnie flażolet.

Zbyt łagodny

Rowicki potrafił być również bardzo delikatny. Znak do rozpoczęcia wolnego fragmentu dał raz tak lekko i łagodnie, że nikt nie rozpoczął gry. Krótko był zaskoczony, po czym uderzył rękoma w kolana i orkiestra zagrała.

Bez kompromisu

W trakcie nagrania w zamku Neuschwanstein Rowicki i orkiestra mieli powtórzyć jeden z fragmentów jako playback, to znaczy tylko dla nagrania obrazu. Dźwięk był w porządku. Rowicki odrzucił propozycję krótko komentując: "Doskonale wiem jak dyryguję, ale nie będę dyrygował po sobie jak papuga." Tym samym telewizji musiało wystarczyć pierwsze nagranie.

Sportowiec

Słynny polski dyrygent Witold Rowicki był również wielostronnym sportowcem, kochającym prędkość. Po urlopie narciarskim - miał wtedy dobrze ponad 70 lat - został zapytany, czy uprawiał narciarstwo biegowe. Jego pełna odrazy odpowiedź brzmiała: "Narciarstwo biegowe? - Nie, zjazd! Jak nie będę mógł zjeżdżać ze stoków, nie będę więcej dyrygował."

Zaskakujący

W Madrycie jeden z czterech koncertów odbył się w niedzielę przed południem. Dyrygentowi Witoldowi Rowickiemu powiedziano, że w trakcie koncertu spotka się z najbardziej spontaniczną i uważną publicznością. Chciał jej zaoferować coś specjalnego. Po wprowadzającej 35 Symfonii Wolfganga Amadeusza Mozarta zwanej Haffnerowską publiczność szalała z zachwytu. Po wielu "ukłonach" Rowicki powiedział ku orkiestrze: "Ostatni fragment ponownie!" i w kierunku koncertmistrza: "Uwaga, Walter dyrygent zaraz zejdzie ze sceny!" Podniósł batutę, zasygnalizował początek utworu i opuścił podium. Koledzy czekający za kulisami na kolejne wystąpienie byli mocno zaskoczeni. Widzieli przecież przed sobą swojego maestra spokojnie palącego papierosa, podczas gdy na scenie grała orkiestra bez dyrygenta. Fragment został zagrany do samego końca z pełną precyzją. Po czym nastąpił burzliwy aplauz. Podczas gdy koncertmistrz wezwał orkiestrę do powstania, Rowicki wszedł na scenę i został nagrodzony burzą oklasków.

Uwaga!

Witold Rowicki był muzykiem z krwi i serca i nienawidził rutyny. Technicznie był w stu procentach nie do pokonania i oczekiwał tego od swoich muzyków. Sprawiał, że każdy koncert był nowym przeżyciem. Kiedy spontanicznie wieczorem chciał inaczej niż zwykle dyrygować danym fragmentem utworu, tylko podnosił palec wskazujący w górę i podstępnie patrzył w twarze muzyków. Kto w tym momencie nie był uważny, wpadał w pułapkę, co czasem niezmiernie bawiło maestra.

Tajemnica dyrygenta

Dyrygentom, dyrygującym z pamięci 10 albo 20 symfonii Mozarta, może się zdarzyć, że w pewnym momencie nie wiedzą, który menuet jest następny. Wszystkie są w metrum 3/4. Niektóre rozpoczynają się jednak przedtaktem inne pełnym taktem. Jeśli dyrygent popełni błąd może dojść do niezłego zamieszania. Pewnego dnia Witold Rowicki wyjawił swoją tajemnicę. Koncertmistrzowi Forchertowi zdradził swój mały trick, który przygotował specjalnie na takie okazje:

"To dla mnie żaden problem. Patrzę na koncertmistrza. Jeśli trzyma górną część smyczka ponad struną, będzie przedtakt. Jeśli dolną wiem, że początkiem będzie pełny takt."

Forchert wykorzystał okazję podczas następnego koncertu, aby pokazać Rowickiemu, że może też być inaczej. Trzymał górną część smyczka ponad struną, pomimo że menuet rozpoczynał się pełnym taktem. Ponieważ nie chciał wprowadzić dyrygenta w błąd, patrzył się na niego wyraźnie wyzywająco. Sprytny dyrygent zauważył żart, rozpoczął poprawnie pełnym taktem i pokazał koncertmistrzowi język.

Wydawnictwo: edition hübscher
Bamberg 2013
autor okładki: Gerd Bauer

< 6/19 >

Autor tekstu był perkusistą Bamberger Symphoniker za czasów Witolda Rowickiego