Głosy prasy zagranicznej z lat 1960-1961

... Charakteryzuje go wspaniałe panowanie nad orkiestrą. Ruchy jego batuty i frazowanie są krystalicznie czyste. Orkiestra stosuje się absolutnie do jego życzeń.

”Daily Mail”, Londyn 1960


... Jego dyrygowanie tchnęło nowe życie w naszą S.A.B.C. Orkiestrę... jego przekazywanie muzyki było przejrzyste i interesujące... Jego zmysł dramatyczny, jego poetyckie walory, jego wiara w słuszność tego co robi, jego umiejętność czynienia orkiestry wrażliwą i giętką – wszystko to czyniło każde wykonanie najważniejszym wydarzeniem muzycznym. Jego Ravel był wzorcowy, jego Mozart i Brahms znakomity, jego Rimski-Korsakow wspaniały – a jego Szostakowicz najlepszy. Każdy chciałby słyszeć tak wiele z repertuaru Rowickiego, ile tylko byłoby możliwe. Jedno jedynie mielibyśmy życzenie: żeby Rowicki był u nas dłużej i dyrygował więcej. Niestety wyjeżdża. Rowicki jest wspaniały i rezultaty były wspaniałe.

Dora Bowden w „Sunday Times”, Johannesburg 1960


... Znakomity dyrygent w najlepszych swoich latach, wirtuoz orkiestry, która wszystko wie, który posiadł wykwintną i wszechstronną technikę dyrygowania, na wskroś muzykalny, z błyskotliwie opanowanym sposobem bycia na estradzie, co też przecież należy do métier... Raz gestem dyktatorskim, innym razem pełnym prośby, podporządkowując (Piąta Czajkowskiego) swojej woli, swojemu planowi, swojemu sposobowi pojmowania radosne natarcie popularną muzyką, przekazał ją w prawdziwie czystej formie. Wie, czego chce, oraz dokładnie opanował umiejętność zdecydowanego przekazywania samych zamierzeń. Lubi silne spięcia, rubato, wstrzymywanie oddechu i deklamacje. Lubi również błyskotliwe efekty, nad którymi panuje pewną ręką. Jego sposób przedstawiania muzyki ma coś ze spektaklu teatralnego. Pokazuje wielki teatr muzyczny, który pomimo symfonicznej osłony jest nim bez wątpienia.

Kr. w „Die Presse”, Wiedeń 1960


... o geście zwięzłym, lecz pobudzającym, o silnie rozwiniętej wrażliwości muzycznej, o wybitnej indywidualności interpretatorskiej...

I. F. I w „Il Giornale d`Italia”, Rzym 1960


... Zacząłem słuchać nie bez krytycznego ustosunkowania się, lecz szybko ogarnął mnie podziw, w końcu entuzjazm. Witold Rowicki jest dyrygentem tej klasy, jaką rzadko tu słyszymy. Samowładca z szyderczym uśmiechem, panujący despotycznie nad orkiestrą, otrzymujący natychmiast odzew w zespole na każdą swą sugestię, podporządkowujący każdego grającego swej woli. Wynik był znakomity.

Sydney Edwards w „Manchester Evening News” Manchester 1960


... Rowicki nie jest wirtuozem batuty, jest dyrygentem o wysokim – w najlepszym sensie tego słowa – poziomie rzemiosła, nie pozwalającym sobie na żaden zbędny gest; nie stoi przy pulpicie dla publiczności, ale dla orkiestry, której oddaje wszystko co niezbędne do pewnego i w kształcie swoim skończonego wykonania utworu.

Herbert Schultz w „Der Mittag”, Kolonia 1960


... Miało się wrażenie, że dyryguje Karajan, jakiego pamiętamy sprzed paru lat; można stwierdzić z pewnością, że Rowicki zajmuje w Filharmonii Warszawskiej podobną pozycję co Hans Rosbaud w swoim zespole. Jego oddziaływanie na muzyków jest niezwykłe.

H. v. L. w „Die Welt”, Kolonia 1960


... Licznie zebrani słuchacze wybuchnęli okrzykami i brawami po zakończeniu Symfonii Brahmsa, która zamykała program. Wcześniej podobnie rozentuzjazmowało nas wykonanie trudnej Muzyki na instrumenty strunowe, perkusję i czelestę Beli Bartoka oraz Koncertu Karola Szymanowskiego (solistka W. Wiłkomirska). Wszystkie trzy utwory tak bardzo różniące się stylem i wymaganiami, Rowicki dyrygował z pełnią autorytetu oraz wnikliwą muzykalnością, płynnie rozwijając dramaturgię dzieł ku ich kulminacjom. Brahms miał przejrzystość i bezpośredniość interpretacji Toscaniniego i ten sam dramatyczny ładunek emocjonalny. Rowicki, którego sposób bycia na estradzie jest bardzo powściągliwy, nigdy nie wątpił w to, czego chciał – realizując rzecz w całej pełni.

Milton Berliner w „Washington Daily News”, Waszyngton 1961


... Pierwsza Brahmsa była jakby wyzwaniem do robienia porównań i wyciągania wniosków. Było to wykonanie pełne emocjonalnego ładunku, z odchyleniami w tempach, realizowane z niesłychanym wprost przekonaniem. Zdarzały się chwile, kiedy świadomość moja bardziej ulegała temu, co dyrygent robił z muzyką, niż samej muzyce. Miało to jednak swój wyraźny cel i piękno. Wszystko służyło wspaniałemu dziełu.

Jules Wolffers w „The Boston Herold”, Boston 1961